Mężczyzna leżący przede mną miał
jelito owinięte wokół szyi. Nic nowego. Muchy latające wokół
niego? Nic nowego. Odór uwalniający się od jego ciała? Nic
nowego. Zmasakrowana twarz? Nic nowego.
Ciągle myślę nad znalezieniem jakiegoś lokum. Wolę to, niż koczowniczy tryb życia. Usiadłam gdzieś na uboczu, żeby te gnidy mnie nie zauważyły. Wyciągnęłam ze swojej kieszeni przedmioty, które noszę przy sobie zawsze: zdjęcie matki pielęgniarki i ojca policjanta uśmiechniętych w swoich strojach roboczych (zdjęcie zostało zrobione przed ich rozstaniem), trzy noże, kawałek liny, bandaż i bukłak na wodę z owczej skóry.
Często robię przegląd swoich rzeczy, bo są one jedynymi, które posiadam. Niestety. Reszta została spalona w wyniku pożaru. Może by tam wrócić? Nie, na pewno nie. Złapią mnie. To by było zbyt niebezpieczne, zważając na mój brak broni, wyczerpanie i głód. Właśnie... głód. Wstałam otrzepując się z ziemi i pyłu. Szłam jakąś polną ścieżką do pobliskiego sklepu spożywczego. Mam nadzieję, że nic nie stanie mi na drodze. Odniosłabym ogromną porażkę.
Zbierało mi się na wymioty, więc przyśpieszyłam kroku. Już niedaleko. Słyszałam w oddali ptaki. To wrony, paskudne ptaszyska, które żywią się padliną. Nie dziwię się, że jeszcze żyją, skoro żerują w ten sposób. Od sklepu dzieli mnie tylko 10 metrów, ale zatrzymuję się, gdy widzę czyjś ruch. Jest ich trzech. Schowałam się za nieopodal stojące auto i wyglądałam przez szybę. Poczekam, aż sobie pójdą. Nie będę się pakowała w niepotrzebne kłopoty. Chyba już poszli, albo przynajmniej znikli z mojego pola widzenia.
Wyszłam zza samochodu oglądając się dookoła. Nawet najmniejszy błąd mógł mnie sporo kosztować. Głupi ma zawsze szczęście- dotarłam cała i zdrowa.
Klamki od drzwi były związane łańcuchami i zamknięte kłódką. Miałam przy sobie pręt. Tak, ten sam pręt, którego wsadziłam ślicznotce w brzuch. Rozwaliłam całe to zabezpieczenie i weszłam do środka. Półki sklepowe były puste, jakby ktoś przewidział, że będzie potrzebna taka ilość produktów by przeżyć całą apokalipsę. Złapałam kilka konserw i wsadziłam do kieszeni bojówek. Nic lepszego tam nie znalazłam. Wyczłapałam się ze sklepu z spodniami cięższymi o kilogram.
Ciągle myślę nad znalezieniem jakiegoś lokum. Wolę to, niż koczowniczy tryb życia. Usiadłam gdzieś na uboczu, żeby te gnidy mnie nie zauważyły. Wyciągnęłam ze swojej kieszeni przedmioty, które noszę przy sobie zawsze: zdjęcie matki pielęgniarki i ojca policjanta uśmiechniętych w swoich strojach roboczych (zdjęcie zostało zrobione przed ich rozstaniem), trzy noże, kawałek liny, bandaż i bukłak na wodę z owczej skóry.
Często robię przegląd swoich rzeczy, bo są one jedynymi, które posiadam. Niestety. Reszta została spalona w wyniku pożaru. Może by tam wrócić? Nie, na pewno nie. Złapią mnie. To by było zbyt niebezpieczne, zważając na mój brak broni, wyczerpanie i głód. Właśnie... głód. Wstałam otrzepując się z ziemi i pyłu. Szłam jakąś polną ścieżką do pobliskiego sklepu spożywczego. Mam nadzieję, że nic nie stanie mi na drodze. Odniosłabym ogromną porażkę.
Zbierało mi się na wymioty, więc przyśpieszyłam kroku. Już niedaleko. Słyszałam w oddali ptaki. To wrony, paskudne ptaszyska, które żywią się padliną. Nie dziwię się, że jeszcze żyją, skoro żerują w ten sposób. Od sklepu dzieli mnie tylko 10 metrów, ale zatrzymuję się, gdy widzę czyjś ruch. Jest ich trzech. Schowałam się za nieopodal stojące auto i wyglądałam przez szybę. Poczekam, aż sobie pójdą. Nie będę się pakowała w niepotrzebne kłopoty. Chyba już poszli, albo przynajmniej znikli z mojego pola widzenia.
Wyszłam zza samochodu oglądając się dookoła. Nawet najmniejszy błąd mógł mnie sporo kosztować. Głupi ma zawsze szczęście- dotarłam cała i zdrowa.
Klamki od drzwi były związane łańcuchami i zamknięte kłódką. Miałam przy sobie pręt. Tak, ten sam pręt, którego wsadziłam ślicznotce w brzuch. Rozwaliłam całe to zabezpieczenie i weszłam do środka. Półki sklepowe były puste, jakby ktoś przewidział, że będzie potrzebna taka ilość produktów by przeżyć całą apokalipsę. Złapałam kilka konserw i wsadziłam do kieszeni bojówek. Nic lepszego tam nie znalazłam. Wyczłapałam się ze sklepu z spodniami cięższymi o kilogram.
Jo
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńAno witam witam
OdpowiedzUsuńDługo (bardzo) wyczekiwany rozdział
Lub kartka z dziennika jak wolisz
Powtórzeń nie znalazłam i cieszę się z tego powodu.
Kurde bele i morele zapomniałam jak się nazywa ta laska
Trudno
Mimo, że nie ma dużej ilości akcji, to rozdział ciekawy ^^
Życzę weny i żelkuff
Twoja,
Annabeth <3
Akcja się rozwinie, przysięgam :D Powtórzeń nie ma, bo zaleciłam się do Twoich rad, a lasia to Kathy. Wena i żelki się przydadzą, dzięki!
UsuńNo, no, no... Po raz pierwszy czytam taki blog ;)
OdpowiedzUsuńJak to mam w zwyczaju, zacznę ob błędów:
1. Raz piszesz w czasie teraźniejszym, raz w przyszłym. Radzę ci zdecydować, który czas wolisz i w nim pisać cały czas :)
2. Troszkę brakuje przecinków w niektórych momentach
3. Dłuższe rozdziały chcę ;--; Plis :3
I to chyba tyle :3
Ogólnie fabuła jest ciekawa, wydaje się być przemyślana i dobrze się wszystko czyta :3
Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam do mnie!
http://bezdusznicy.blogspot.com/
http://ucieczkamajedynanadzieja.blogspot.com/
Wybacz, że dopiero teraz odpowiadam, ale dopiero teraz wzięłam się do roboty. Hmm, co do punktu pierwszego- nie zwracam na to większej uwagi, więc ciężko będzie mi to wyeliminować.
UsuńKurwa, ale to jest wykurwiste *-*
OdpowiedzUsuńW sumie to nie wiem co mam pisać, więc pozostanę przy wenie, wyświetleniach, czytelnikach i komentarzach.
Twój od teraz wierny zjeb Alex ♥ czyli Olciaq z fb xD
Ano i chamska reklama xD
Usuńmagic-death-chb.blogspot.com
Dzięki!
Usuń