wtorek, 7 lipca 2015

DZIEŃ 420

   Chłód przenikał całe moje ciało niczym zlodowaciała strzała wystrzelona przez wprawne oko łucznika. Okryta byłam starym przemoczonym szczynami kocem, który walił na kilometr. Miałam na sobie to co zwykle: zielone bojówki, czarny podkoszulek, trapery i skórzany pas. Moje kościste policzki były umazane sadzą. Nigdy nie byłam opalona, ani gruba. Zawsze byłam jednym z mizerniejszych dzieciaków sprawiających kłopoty.
    Leżałam wygodnie (o ile można to nazwać wygodą) na pominiętym przez gruz skrawku betonu. Było zimno. Naprawdę zimno. Zima przyszła tak nagle, jakby natura robiła mi na złość. Słyszę ciche jęki zombiaków. Może to trudne do zrozumienia, bo pomimo mojego wieku, zabijam z zimną krwią. Codziennie. Stało się to moją rutyną. Muszę walczyć codziennie o życie, gdy oni chcą mnie zabić. Mój słuch był bardzo wyczulony na wszelakie dźwięki, stąd też wiedziałam, że ktoś się zbilża... bardzo szybko.
    Momentalnie wstałam i uniosłam najbliżej leżący pręt. Był o wiele lżejszy niż by się wydawało.
W moją stronę biegła kobieta. Miała na oko 23 lata, długie włosy i ładnie umodelowane ciało. Nie zdziwiłam się spoglądając w jej twarz. Miała duże, puste oczy, minę niewyrażającą żadnych emocji i szarą, przygniłą skórę. Zamachnęłam się i kobieta straciła pół twarzy. Ciepła, lepka krew tryskała na moją twarz i ramiona. Roztarłam ją na policzku.
   - To jeszcze nie koniec walki, skarbie.- krzyknęłam.
Rzuciła się na mnie i przygwoździła niby delikatnym ciałkiem. Jej paznokcie wbijały mi się w nadgarstki. By się uwolnić, musiałam kopnąć ją obiema nogami. Coś zachrzęściło. Myślałam, że coś się stało z moją nogą, dopóki nie zauważyłam kawałka żebra wystającego spod jej tuniki. Zdziwiła się, gdy żebro nie chciało wrócić na swoje miejsce pomimo jej starań, ale dosyć szybko pozbierała się po zadanym ciosie. Biegnąc by mnie zabić, z łydki odleciał jej spory płat skóry. Fuj.
     Z każdą sekundą była coraz bliżej. Pięć... cztery... trzy... dwa... Pręt przeszył całe jej ciało. Wymiotowała krwią. Szarpnęła mocno za pręt, ale nie było już dla niej ratunku. Upadła ciężko na ziemię. Podeszłam do niej i szybkim ruchem wyciągnęłam brudny pręt. Kucnęłam i przeszukałam ją, jak to mam w zwyczaju przeszukiwać swoje ofiary. Miała przy sobie dokumenty. Prawo jazdy i dowód osobisty wskazywały na to, że ma na imię Adelle. Ładnie, pomyślałam.
Wzięłam ze sobą pręt i wyszłam zza gruzowisk.


9 komentarzy:

  1. Witam witam bardzo serdecznie.
    Sam prolog był świetny więc już myślę 'będę czytać'
    Znalazłam tylko jedno powtórzenie na początku 'byłam' które w tym drugim zdaniu można łatwo zastąpić czymś takim, jak "Zawsze należałam do mizerniejszych dzieciaków (...)"
    Ale to oczywiście tylko rada ^^
    Uważam, że dobrze zrobiłaś pisząc krótkie opowiadania, bo do tego rodzaju bloga, takie mega długie by były po prostu nudne.
    Czekam z niecierpliwością na nexta ^^
    Życzę weny i żelkufff
    Wierna Tobie niczym Rei piękności.
    Twoja,
    Annie ❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Lel/20 czekam z niecierpliwoscia na wiecej, ą

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielki Unlike i Unfollow! Nie bede czekal 1000 lat na nowe notki!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  6. Spoko jest :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń