- Cholera! Gdzie ta strzykawka?! -
Krzyczałam zwalając wszystko ręką ze szpitalnego stolika. Ramię
piekło. Cholernie piekło. Ból rozprzestrzenił się aż do pięt.
Ja... Powoli... Umieram...
Jestem
Kathy. Mamy 2748 rok i pełno gnijących ludzi na „planecie”.
Nie wiedziałam, że przetrwam. Jako
jedyna. Apokalipsa zombie przyjemnie brzmi, prawda?
No ale do rzeczy. Mam na imię Kathy i
mam 17 lat. A bynajmniej tyle pamiętam. Straciłam rachubę czasu.
Wszędzie niedziałające zegarki, a słońca nie wystarcza, by
zrobić jakikolwiek zegar słoneczny. Apokalipsa zaczęła się jakoś
rok temu. A przynajmniej tyle pamiętam.
Wybuchła kwarantanna przez niejakiego dr. Stevena Horenta, który chciał ulepszyć gatunek ludzki. Nic z tego nie wyszło. Teraz żyję na ruinach Nowego Jorku nie wiedząc, czy poza mną jeszcze ktoś przeżył.
Jedzenie łupię od nieżywych już sprzedawców. Całkiem dobre wyjście. Nie muszę płacić ani grosza za potrawy, na które za życia nie dałaby mi matka. W sumie to życie odludka jest całkiem fajne, ale od roku nie poczułam niczyjego ciepła... nie usłyszałam „dobranoc”, gdy kładłam się na zamokłym betonie... niczyich słów zachęty do czegokolwiek... niczego... jakby życie umarło i nie miało ochoty wracać. Od roku nie widziałam przebijającej się przez zwalone mury roślinki. Nawet tej jednej, małej roślinki, którą pokazywała mi w dzieciństwie mama. Co ja gadam. Życie wśród takiego gówna jest OKROPNE. Co ja tu jeszcze robię? Nie wiem, czy to ludzki instynkt przetrwania, czy wewnętrzna potrzeba życia? Wokół mnie leżą porozwalane trupy, wnętrzności i głowy ludzi, których nawet nie miałam okazji poznać.
Dość tego użalania się nad własnym losem...
Wybuchła kwarantanna przez niejakiego dr. Stevena Horenta, który chciał ulepszyć gatunek ludzki. Nic z tego nie wyszło. Teraz żyję na ruinach Nowego Jorku nie wiedząc, czy poza mną jeszcze ktoś przeżył.
Jedzenie łupię od nieżywych już sprzedawców. Całkiem dobre wyjście. Nie muszę płacić ani grosza za potrawy, na które za życia nie dałaby mi matka. W sumie to życie odludka jest całkiem fajne, ale od roku nie poczułam niczyjego ciepła... nie usłyszałam „dobranoc”, gdy kładłam się na zamokłym betonie... niczyich słów zachęty do czegokolwiek... niczego... jakby życie umarło i nie miało ochoty wracać. Od roku nie widziałam przebijającej się przez zwalone mury roślinki. Nawet tej jednej, małej roślinki, którą pokazywała mi w dzieciństwie mama. Co ja gadam. Życie wśród takiego gówna jest OKROPNE. Co ja tu jeszcze robię? Nie wiem, czy to ludzki instynkt przetrwania, czy wewnętrzna potrzeba życia? Wokół mnie leżą porozwalane trupy, wnętrzności i głowy ludzi, których nawet nie miałam okazji poznać.
Dość tego użalania się nad własnym losem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz