Przesunęłam
palcem po ramce gotyckiego obrazu strącając z niej kurz. Opadł
delikatnie na stolik muskając przy tym leżący na nim stos
dokumentów. Zerknęłam na niego z zaciekawieniem, lecz nie
dowiedziałam się niczego przydatnego. Zwykłe rachunki, listy,
umowy, kodeksy, lecz było coś jeszcze... coś co przykuło moją
uwagę. Był to bowiem rysunek anatomii człowieka, a pod nią jego
skład chemiczny: „Woda 35 litrów. Węgiel, 20 kilogramów.
Amoniak, 4 litry. Wapno, 1.5 kilograma. Fosfor, 800 gramów. Sól,
250 gramów. Saletra, 100 gramów. Siarka, 80 gramów. Fluor, 7.5
grama. Żelazo, 5 gramów. Krzem, 3 gramy.” i piętnaście innych
pierwiastków. Przecież z tych pierwiastków składa się ciało
przeciętnego człowieka. Na cholerę to mojemu ojcu? No nic,
pomyślałam i zaczęłam szukać tego po co naprawdę tu przyszłam,
czyli broni.
Dostrzegłam
gablotkę wiszącą na przeciwległej ścianie. Była szklana, więc
aby wyciągnąć pistolet musiałam rozbić szkło. Próbowałam
pięścią, lecz tylko się pokaleczyłam. Z kostek spłynęła mi
strużka ciepłej, lepkiej krwi. Sięgnęłam szybko po apteczkę
leżącą gdzieś w rogu, bo zapach krwi mógłby zwabić zombie, a w
otwartą ranę mogło wdać się zakażenie, lub co gorsza, mogłabym
się zarazić wirusem. Sprawnie owinęłam kostki i powtórzyłam
rozbijanie gabloty, ale tym razem zrobiłam to prętem. Szkło
rozbiło się w drobny mak.
Miałam do wyboru: glock, walther ppk
oraz jeszcze inny model glock'a. Wybrałam oczywiście glock'a.
Wydawał się lżejszy, oraz wystrzeliwał szybciej pociski niż te
dwa pozostałe.
Otworzyłam szufladę w której zazwyczaj leżała
amunicja. Było tam sporo naboi, które włożyłam do obu kieszeni
bojówek. Strasznie mnie to obciążyło, co za tym idzie, byłabym
strasznie wolna podczas biegu, a nie mogłam na to pozwolić.
Zginęłabym na miejscu. Na szczęście mam harleya. To znaczy... nie
wiem czy nadal. Spędziłam w pracowni sporo czasu, a po ulicy łaziły
największe niezdary tego świata. Oni nie myślą co robią. Idą,
uderzają w coś, giną. Idą, jedzą kogoś, giną z ręki innego
zombiaka. Taki ich, jakże ciekawy, cykl życia. Wyszłam z pracowni
gasząc światło. Tuż przede mną wyrósł Alois.
- Aghrrr... - warknęłam. - Czego chcesz?
- Niczego,
a ty?
- Zabawne. Ile już siedzisz w tym mieszaniu? Należy do mojego ojca.
- Wiem,
mówiłaś to. Niecały tydzień. Ta okolica wydała mi się
najlepszym miejscem do zatrzymania się. Wybór tego mieszkania to
czysty przypadek. Po prostu tu kręciło się najmniej trupów, a
jak już zauważyłaś, nie jestem sam, tylko z młodszym bratem.
- Ty
też już się powtarzasz. Skoro jesteś tu tydzień, to dlaczego
rozwaliłeś koce i materace w przedpokoju, a nie korzystasz z tego
domu jak każdy normalny człowiek? Przecież możesz spać w
sypialni. Poza tym, przebierz się, bo śmierdzisz. Jakbyś nie
wiedział, to w każdym normalnym domu jest łazienka i garderoba.
Przez ten tydzień mogłeś z tych obu wygód skorzystać.
Po
tych słowach wyszłam z sypialni kierując się do kuchni.
Otworzyłam lodówkę, chociaż nie liczyłam, że cokolwiek w niej
znajdę. Trzy butelki z wodą i jakiś przeterminowany sos. Przed
nosem przeleciało mi kilka muszek. Nie zauważyłam, że nad
butelkami z wodą leży jakaś padlina. Były dwie opcje- albo Alois
ją upolował, albo zdechła z głodu. Stawiam na to drugie.
- Myślisz,
że oni szybko biegają? - zaskoczył mnie od tyłu. Miałam go
dość, a nie minęło nawet pół godziny.
- Na
tyle szybko by zdążyły cię rozszarpać na strzępy. -
powiedziałam z uśmieszkiem.
Poszłam
do garderoby mojego ojca. Oczywiście nic innego prócz kilku koszul
i za dużych spodni tam nie znalazłam. Wzięłam pierwszą lepszą
cytrynową koszulę na długi rękaw i rzuciłam na łóżko.
Zamknęłam drzwi zastawiając je krzesłem, ponieważ nie miały
zamka. Pod łóżkiem znalazłam neseser w którym zawsze leżały
nici, którymi ojciec cerował skarpety. Chwyciłam nożyczki leżące
na wierzchu i pocięłam koszulę w kilku miejscach. Nadałam jej
nowy wygląd. Teraz była koszulą bez rękawów z zawiązanym supłem
nad pępkiem. Włosy związałam w ciasną kitkę i przycięłam
trochę. Odsunęłam krzesło i wyszłam na korytarz. Szukałam
Alois'a wzrokiem. Po dźwięku spadających na ciało kropel
domyśliłam się, że wykonał moje polecenie i poszedł się w
końcu umyć. Najchętniej zrobiłabym to samo.
Drzwi
łazienki otworzyły się z cichym kliknięciem. Alois ubrał czarny
t-shirt i czarne bojówki. Wyglądał całkiem przystojnie, lecz nie
w moim typie.
- Hmm?
- mruknął patrząc w moją stronę i unosząc brwi. Uznałam to
więc za pytanie, którego nie zdążył zadać.
- Stoję
tylko. - powiedziałam i zaczęłam przekręcać kluczyk we
frontowych drzwiach. - Potrzebujecie czegokolwiek? Jedzenia? Picia?
Czy może sami sobie poradzicie? - zapytałam z wymuszoną
uprzejmością.
- Zazwyczaj
sam poluję na jedzenie i chodzę do sklepów, ale tym razem w
okolicy jest za dużo zombie, a nie zostawię Peter'a samego.
Mogłoby się coś stać. Prócz mnie nie ma nikogo kto mógłby się
nim zająć
- No
dobra, w takim razie przyniosę wam coś do jedzenia i do picia.
Jeśli nie wrócę w ciągu godziny, nie przejmujcie się.
Prawdopodobnie leżę z pourywanymi kończynami gdzieś na ulicy.
Narazie. - pożegnałam się i opuściłam mieszkanie.
To
będzie ciężki dzień, pomyślałam i udałam się w stronę
najbliższego sklepu...